Duch
Moderator
Dołączył: 14 Lut 2008
Posty: 539
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wadowice
|
Wysłany: Pią 21:57, 15 Lut 2008 Temat postu: Początek ery UFO |
|
|
Przyjmuje się, że początek ery UFO nastąpił w pewien słoneczny dzień 1947 roku, kiedy to Kenneth Arnold zauważył niezwykłe zjawisko na niebie. Odtąd datuje się okres rosnącego zainteresowania latającymi spodkami, choć relacja Arnolda nie była ani pierwszą, ani ostatnią w długim łańcuchu obserwacji niewyjaśnionych zjawisk.
---------------------------------------------------------------------------------------
Drugiego kwietnia 1991 r. koło godziny 19.00 Dick Feichtinger, jadąc samochodem do pracy w Faribault w Minnesocie, ujrzał na niebie dziwny biały obiekt w ksrzałcie wąskiego prostopadłościanu. "Tak się jakby huśtał w górę i w dół, z kadłubem pionowo, a nie poziomo", opowiadał reporterowi miejscowego dziennika Daily News, Paulowi Adamsowi. "Zdziwiło mnie położenie, a szczególnie to, że nie był w poziomie i tak jakoś wisiał".
Co jeszcze dziwniejsze, kiedy Feichtinger wracał do domu z pracy, obiekt znów tkwił na niebie. Nie był teraz biały, ale barwił się na czerwono i zielono. Podekscytowany i ogromnbie zaintrygowany Feichtinger zawołał żonę i dzieci, żeby pokazać im zagadkowe zjawisko. Na ich oczach zielono-czerwony kształt znów zmienił kolor na biały. Tymczasem z pobliskich domów wyjrzeli zaciekawieni sąsiedzi, chcąc sprawdzić, co wywabiło na podwórko całą rodzinę Feichtingerów. Zobaczyli dziwny przedmiot na niebie, który jak później zgodnie twierdzili, "musiał być sterowany przez istoty inteligentne".
A potem całe grono przypadkowych obserwatorów obejrzało jeszcze jedną scenę osobliwego spektaklu: pojawiły się dwa powietrzne pojazdy lecące tuż nad domami, niesamowicie nisko. Tak nisko, że jeden z sąsiadów, Steve Kelly, powiedział: "Myślałem, że wylądują u mnie na dachu. Poruszały się z niewiarygodnie małą prędkością. Nie mogłem pojąć, jak utrzymują się w powietrzu". Dick Feichtinger nie posiadał się ze zdziwienia. Stojąc obok latarni ulicznej, wyraźnie widoczny w jej świetle, zdobył się na to, by unieść dłoń w geście pozdrowienia, a wtedy jeden ze statków zamrugał światłami lądowania, jakby mu odpowiadał.
Po krótkiej chwili nadleciały kolejne statki powietrzne. Niektórzy świadkowie naliczyli rzekomo aż 11 maszyn; helikoptery i dwa duże samoloty. Miejscowe władze wojskowe, zawiadomione o incydencie, nie potwierdziły obecności na tym terenie jednostek latających, oprócz dwóch samolotów C-130 Hercules należących do Straży Powietrznej. Jeden z nich rzeczywiście włączył światła lądowania, nie wyjaśniając jednak, z jakiego powodu. Piloci C-130 nie zgłosili w raporcie faktu zaobserwowania żadnych dziwnych świateł w okolicy miasta. Podobno zdumiony kpt. Gutknecht miał powiedzieć: "Nie mam pojęcia, co to jest. W każdym razie nic z wyposażenia armii stanu Minnesota".
Przypadek ten nosi wszelkie znamiona klasycznej obserwacji niezidentyfikowanych obiektów latających: dziwne światło na niebie zmienia barwy i wydaje się być sterowane przez istoty inteligentne; naoczni świadkowie to grupa niezależnych obserwatorów, z których żaden raczej nie ma powodów, by kłamać, czy organizować sąsiedzką zmowę; pojawiają się ziemskie samoloty, których obecności nie da się potem wyjaśnić; władze wojskowe rzekomo nic nie wiedzą, choć w tym wypadku ujawniają intrygujący szczegół, pozostawiając go bez wyjaśnienia: pilot Herculesa rzeczywiście włączył światła lądowania. Dlaczego? Nie wiadomo.
Rola władz wojskowych w kwestii badania UFO to temat sam w sobie, natomiast omawiane zdarzenie - podobnie jak setki innych zgłaszanych każdego roku obserwacji - potwierdza, że problem pojawiania się niezidentyfikowanych obiektów latających nadal istnieje, a zagadka tego fenomenu pozostaje wciąż nie rozwiązana. Brak także odpowiedzi na pytanie, odkąd pojazy Obcych pojawiają się na naszym niebie.
SUPERINTELIGENCJA
Przyjmuje się, że współczesna historia UFO rozpoczyna się w 1947 r., kiedy to Kenneth Arnold, amerykański biznesmen z Idaho, podczas lotu nad Górami Kaskadowymi w stanie Waszyngton zaobserwował na niebie dziewięć dziwnych dysków pulsujących jasnym światłem. To niezwykłe zdarzenie warto opisać szczegółowo, ponieważ jest ono kluczowym epizodem w próbach zrozumienia prawdziwej natury niezidentyfikowanych obiektów latających. Arnold nie był pierwszym człowiekiem, który zetknął się z pojazdami powietrznymi niewyjaśnionego pochodzenia. Ale poprzednie obserwacje nie wzbudziły wielkiego zainteresowania, natomiast historia Arnolda została niesłychanie nagłośniona, i niemal od razu dostrzeżone przez niego światła powszechnie uznano za pojazd kosmiczny z innego świata.
Prawie cały ówczesny świat zachodni poddał się urokowi fascynującej hipotezy pozaziemskiej. Nawet sam prezydent Stanów Zjednoczonych, Harry S. Truman, 4 kwietnia 1950 r. powiedział na konferenci prasowej: "Mogę was zapewnić, że latające talerze (...) nie są tworem żadnej ziemskiej techniki". Parę lat później, w czerwcu 1954 r. na konferencji w Innsbrucku, dr Herman Orberth, częstokroć zwany ojcem niemieckiej rakiety V-2, prekursor wszystkich pojazdów powietrznych ekspediowanych z Ziemi, wyraził swoje przekonanie w sposób niepozostawiający najmniejszych wątpliwości: "Obiekty te są wykonane i sterowane przez istoty o bardzo wysokim poziomie inteligencji. Przypuszczalnie nie pochodzą z naszego systemu słonecznego, chyba nawet nie z naszej galaktyki".
Kwestia, czy UFO rzeczywiście są statkami z kosmosu, posłańcami obcych cywilizacji, pojazdami galaktycznych "strażników" ludzkości, czy może dowodem na istnienie czegoś o wiele bardziej złowróżbnego - nadal budzi niepokój wielu ekspertów i skłania do poszukiwania wyjaśnień. Pod koniec lat 40., zanim powstała hipoteza pozaziemska, nie było innej konkretnej interpretacji, którą przyjmowałaby większość obserwatorów. Kenneth Arnold wcale nie twierdził, że widział pojazdy kosmiczne; poinformował jedynie o światłach, które zauważył. Podobnie podchodzili do swych obserwacji wcześniejsi świadkowie, którzy na przestrzeni wieków dostrzegali na niebie dziwne i niepokąjace światła lub zagadakowe obiekty wzbudzające respekt i trwogę.
"LATAJĄCE TALERZE"
Początek ery "latających talerzy" wyznaczył Kenneth Arnold, który w słoneczny dzień 24 lipca 1947 r. przypadkowo zobaczył nieznane obiekty. Arnold był doświadczonym pilotem i tego dnia leciał na wschód z Chehalis do Yakima w stanie Waszyngton, trasą nad pasmem Gór Kaskadowych. Wiedział, że gdzieś w pobliżu szczytu Mount Rainier rozbił się niedawno transportowy samolot marynarki amerykańskiej C-46 z 32 pasażerami na pokładzie (za jego odnalezienie wyznaczono nagrodę w wysokości 5 000$). Postanowił, że poświęci godzinę na poszukiwania wraku. Samolot Arnolda, nieduży Callair, miał specjalną konstrukcję, był przystosowany do lotów w terenie górzystym. Arnold wystartował z lotniska w Chehalis około godziny 14.00 i skierował się wprost ku masywowi Mount Rainier.
Był w trakcie poszukiwań; leciał na wysokości około 9200 stóp nad miejscowością Mineral (25 mil na południowy zachód od Mount Rainier) i właśnie miał dokonać zwrotu o 180 stopni, gdy, jak sam później przyznał, oślepiająo jasny promień światła uderzył w kadłub jego samolotu. Przestraszył się i pomyślał, że cudem uniknął kolizji z innym samolotem. Rozglądał się ze strachem po niebie w poszukiwaniu źródła błysku, ale w polu widzenia ujrzał jedynie liniowiec Douglas DC-4, spokojnie lecący stałym kursem z Seattle do San Francisco. Doszedł zatem do wniosku, że był to błysk światła słonecznego odbitego od skrzydeł blisko przelatującego, niezwykle szybkiego myśliwca; że jakiś młody pilot szaleje na P-51, znanym powszechnie jako Mustang, najpotężniejszy samolot bojowy w służbie Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych (USAF).
Zanim jednak zdążył zlokalizować pozycję domniemanego Mustanga, oślepił go kolejny błysk, ale tym razem zdołał dostrzec skąd pochodzi. "W sporej odległości na północy, po mojej lewej stronie, zaobserwowałem szereg bardzo błyszczących obiektów nadlatujących w szyku od Mount Baker z ogromną prędkością, tuż nad wierzchołkami gór", donosił w raporcie. Gdy przelatywały koło Mount Rainier, Arnold pomyślał, że to eskadra dziewięciu odrzutowców oddalonych, jak oszacował, 100 mil z okładem. "Najbardziej mnie zdziwiło, że nie miały ogonów".
Obiekty pędziły niemal prostopadle do trasy lotu Arnolda, a to ułatwiło mu przybliżone obliczenie ich - niesamowitej według niego - prędkości. Mierząc czas zegarem pokładowy m i przyjmując za punkty odniesienia wierzchołki Mount Rainier i Mount Adams oraz oceniając, że "samoloty" przetną mu drogę mniej więcej 23 mile przed dziobem, Arnold stwierdził ze zdumieniem, że eskadra leci z prędkością ponad 1700 mil/h (2808 km/h). Był to, jak na tamte czasy, zaskakujący wynik, prędkość, jakiej nie mogły osiągnąć ówczesne samoloty, gdyż bariera dźwięku (750 mil/h) po raz pierwszy została przekroczona przez odrzutowiec dopiero później, choć jeszcze w tym samym roku. W dodatku pojazdy powietrzne poruszały się w osobliwy sposób.
Arnold opowiadał później:
"Nie leciały jak zwykłe samoloty, dobrze mi znanym płynnym ruchem (...) pędziły w określonym szyku, ale dziwnie podskakując, niczym łodzie wyścigowe na falach wzburzonego morza albo jak ogon chińskiego latawca unoszony podmuchami wiatru (...) ślizgały się w powietrzu, kiwając na przemian skrzydłami, czemu towarzyszyły błyski bardzo jaksrawego biało-niebieskiego światła. Już mi się nie wydawało, że to one same emitują światło, tylko że jest to blask słońca odbity od powierzchni wypolerowanych na wysoki połysk skrzydeł".
Kiedy cały szyk dziewięciu statkót skrył się za wysuniętym najdalej na południe wierzchołkiem Mount Adams, Arnold postanowił przerwać swoje obserwacje. Na miejscu wylądował około 16.00 i najpierw zdał relację szefowi lotniska, apotem, przed odlotem do Pendleton w Oregonie, także innym lotnikom. W tłumie ludzi oczekujących na Arnolda na lotnisku, gdzie sensacyjna wieść dotarła jeszcze przed jego przybyciem, znajdował się Bill Becquette, reporter miejscowej gazety East Oregonian. Właśnie wtedy Arnold, opisującsposób poruszania się zaobserwowanych obiektów, użył określenia: "jak spodki, gdy się je rzuca płasko na wodę". Becquette zmienił nieco tenopis i posłużył się zwrotem "latające talerze". Następnie Arnold w asyście innych pilotów jeszcze raz dokładnie sprawdził swoje obliczenia szybkości nieznanych pojazdów. Jednak nawet najbardziej ostrożne kalkulacje nie pozwoliły zejść poniżej wartości 1350 mil/h. Nic więc dziwnego, że wobec wymowy tych liczb i po dyskusji z kolegami po fachu Arnld był przekonany, że natknął się przypadkowo na próbny przelot nowych pocisków sterowanych automatycznie. Uznał, że rząd chciał w ten sposób zademonstrować odkrycie jakiejś nowej zasady w technice lotnictwa.
Relacja Arnolda została nagłośniona przez prasę za sprawą Billa Becquette'a, który powiadomił agencję Associated Press. W Pendleton przez trzy dni wrzało; dziennikarze oblegali Arnolda, zasypując go pytaniami. W końcu nie wytrzymał - wyczerpany i niezdolny do pracy odleciał do swego domu w Boise w Indianie. Ale i tam wkrótce zadzwonił do niego Dave Johnson, wydawca Idaho Stateman. O tej rozmowie Arnold wypowiedział się następująco:
"Johnson wyraził powątpiewanie w autentyczność mojej opowieści, a wiem, że jest osobą naprawdę dobrze poinformowaną; on na pewno wiedział, że to nie były nowe pociski sterowane, i że te obiekty nie były własnością Stanów Zjednoczonych. Właśnie wtedy nacprawdę zacząłem się zastanawiać".
--------------------------------------------------------------------------------------
Tak zwany dzienny dysk sfotografowany w październiku 1974 r. przez Davida Knutsena w Surrey, Kolumbia Brytyjska. To jedno z wielu typowych zdjęć UFO - nie ma na nim żadnych szczegółów, oprócz latającego obiektu nieznanego pochodzenia.
NIE PODLEGA KWESTII, ŻE WISZĄCY NA NIEBIE ZAGADKOWY PROSTOPADłOŚCIAN BYŁ POD KONTROLĄ JAKIEJŚ NIEZNANEJ INTELIGENCJI
Kenneth Arnold wspólnie z wydawcą magazynu Fate, Rayem Palmerem, napisał książkę o swoich zaskakujących obserwacjach. Krytycy zarzucali Palmerowi, że nadał fabule posmak sensacji i chwalili Arnolda za racjonalne i godne prawdziwego badacza podejście do zjawiska UFO.
Prezydent USA Harry S. Truman publicznie dał wyraz swemu przekonaniu, że UFO pochodzą z przestrzeni pozaziemskiej; niektórzy ufolodzy są przeświadczeni, iż był on inicjatorem prac badawczych, których wyniki do dziś chroni klauzula najściślejszej tajemnicy.
NAUKOWCY POTWIERDZILI, ŻE OBIEKTAMI STEROWAŁY SUPERINTELIGENTNE ISTOTY SPOZA NASZEJ GALAKTYKI.
CHOĆ ARNOLD BYŁ PORUSZONY TYM, CO ZOBACZYŁ, JEDNAK WIERZYŁ, ŻE BYŁ ŚWIADKIEM PRZELOTU AUTOMATYCZNIE STEROWANYCH POCISKÓW.
Źródło - "NIEWYJAŚNIONE ZJAWISKA" Reuben'a Stone'a
Mógłby ktoś przykleić temat? To jedna z najważniejszych części historii UFO.
Ostatnio zmieniony przez Duch dnia Sob 14:29, 08 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|